wtorek, 28 kwietnia 2015

Czytałem: "Regina zamyka drzwi" (+fragment!)

Bezgranicznie uwielbiam powieści Jacka Melchiora. Tak było w przypadku jego debiutu "XXL" (skojarzenia jak najbardziej słuszne), tak było i później (milczę gdzie) i tak jest i teraz. Kolejna powieść tego autora, to "Regina zamyka drzwi", oczywiście z fajnym gejowskim wątkiem, choć nie tak oczywistym, ale ważnym i niezwykle wyraźnym.
Regina Bergner jest elegancką mieszkanką Wiednia, właścicielką wielkiego mieszkania i niemałej fortuny na koncie. Uwielbia alkohol, nawet teraz, kiedy - wydawałoby się - po operacji nie wolno jej go pić. Bo poznajemy ją w tym momencie: schorowana, niedołężna kobieta po operacji, która nie jest w stanie sama dojść do łazienki. Ale czeka - czeka na swojego syna, swojego Pawełka, który ma ją odwiedzić - może ostatni raz?
Regina Bergner, kiedy rodziła Pawełka, była Reginą Kacperską, żoną oficera marynarki. Zanim nią została, była Reginą Sową - córką kolejarza z niewielkiej wsi. Zawsze chciała jednak więcej. I zawsze jej się to "więcej" udawało!
Regina wie, że Pawełek nie znajdzie sobie żony. Nie raz odwiedzał ją w Wiedniu z chłopakami - choć nigdy wprost nie powiedział co tak naprawdę go z nimi łączy. Ale kocha go tak bardzo, że akceptuje to bez mrugnięcia okiem. Teraz ma jedno zadanie: doprowadzić Reginę do banku. Tam czeka fortuna, którą Regina chce wyrazić ostatni raz swoje uczucia.
A w banku? W banku wyglądający jak młody bóg bankowiec, którego Pawełek mierzy od stóp do głów i wyobraża sobie wspólną wycieczkę jego samochodem...
A to wszystko w połączeniu z niezwykłą erudycją autora (kapelusze z głów za nazwiska, tytuły, cytaty!) - czyta się naprawdę nieźle!
 Szukaj książki na www.bearbook.pl/regina_zamyka_drzwi

 
 
- Oni nie będą cię potem utrzymywać.
- Jacy oni? - pyta i jeszcze moment, a uwierzy, że pyta, bo nie zna odpowiedzi, że zaskoczony jest, ponieważ nie ma pojęcia, o czym ona mówi, jeszcze moment, a zdecyduje się przyjąć, że ona już nie wie, co mówi.
Tak bardzo chciałby uwierzyć i przyjąć!
- Oni, synu, o n i - powtarza bezlitośnie, jakby smagała go batem, nie, smaganie batem należy do przyjemności, więc bezlitośnie, jakby chciała go ostatecznie zawstydzić. 
- Ale jacy oni, mamo? - upiera się jak dziecko,że nie stłukł cennej wazy, chociaż przecież stłukł.
- Ci różni... Coraz bardziej od ciebie młodsi, zawsze chętnie niosący moją walizkę z peronu, kiedy przyjeżdżałam do Warszawy, zawsze na podorędziu, gdy trzeba coś załatwić...
- Ale...
Nie stłukł, nigdy nie stłukł żadnej wazy!
- Ci, których ileś razy tu do mnie przywiozłeś, bo niby w Wiedniu jakieś sprawy mieli, a hotele drogie... Jaką sprawę mógł mieć ten mały dwudziestolatek z czarnymi oczami, biegający wokół ciebie jak piesek...
- Marcin? Marcin nie biegał jak żaden piesek.
- ...albo ten blondyn, wysoki taki, co w kółko latał po muzeach...
- Adrian? No przyjechał właśnie po to, by polatać po muzeach!
- Nieważne. Robiłam to dla ciebie, choć nie lubię obcych w domu...
- Nie są... Nie byli obcy.
- Nie byli obcy, ale już ich nie ma, prawda?