poniedziałek, 24 marca 2014

Widziałem: "Witaj w klubie"


"Witaj w klubie", to opowieść o AIDS w czasach, kiedy bezwzględnie zabijało. Pozytywny wynik testu na HIV świadczył tylko o jednym: niedługo umrzesz, koniec, kropka. Nawet jeśli będziesz brał leki, choć te odwloką ten moment o kilka miesięcy, może kilka lat.
Teksański kowboj, Ron, jest stuprocentowym heterykiem, lubi palić, pić, lubi rodeo i zaliczanie kolejnych kobiet. Jest też homofobem, dlatego wiadomość o tym, że ma AIDS (nazywany zresztą wtedy "rakiem gejów") spada na niego jak grom z jasnego nieba. Razem z wyrokiem: został panu najwyżej miesiąc życia.
To czas kiedy do użytku w Stanach Zjednoczonych zostaje dopuszczony pierwszy lek mający spowolnić działanie wirusa - AZT. Toksyczny i trujący, ale choć na moment ratujący życie. Kiedy Ron go nie dostaje, postanawia zdobyć na własną rękę.
W tym czasie w innych krajach dostępne są już inne, znacznie skuteczniejsze leki, których jednak amerykańska FDA nie chce dopuścić do użytku. W ich poszukiwaniu, Ron trafia do Meksyku. I tam je zdobywa i postanawia na nich... zarobić.
Zakłada specjalny klub (wtedy zresztą takich klubów działało w Stanach kilka): ponieważ handel lekami niezatwierdzonymi przez FDA był karany, płaciło się za członkostwo w klubie, a leki - dostawało za darmo.
Ale jak tu znaleźć klientów? Tu pojawia się, poznana przez Rona w szpitalu postać Rayony (genialnie grana przez Jareda Leto). To trans, który jednego dnia potrafi zorganizować dwudziestu klientów.
Biznes zaczyna się kręcić, a prostacki Ron zaczyna ratować życie setkom ludzi.
Oczywiście nie podoba się to federalnym władzom, więc razem z ratowaniem życia przychodzi ciągła walka z lekarzami i bezdusznymi urzędnikami.
Rok temu na LGBT Film Festiwalu widziałem dokument "Miłość w czasach zarazy". Teraz w fabule "Witaj w klubie" potwierdza się sporo tez tego dokumentu. Amerykańska FDA w obliczu tysięcy umierających ludzi, zwlekała ile się da z zatwierdzaniem leków, które w innych krajach z powodzeniem ratowały chorych, zasłaniając się bezpieczeństwem. Ale czy umierający człowiek myśli o bezpieczeństwie w sytuacji kiedy pojawia się cień nadziei na przeżycie? Bezduszność amerykańskich urzędników w pierwszych latach epidemii AIDS była karygodna.
Ron do końca zostanie teksańskim kowbojem, ale i on się zmienia: jego GBT-fobia łagodnieje. On sam musi walczyć tak samo jak osoby nieheteroseksualne, którymi tyle lat gardził. I powoli pieniądze schodzą na dalszy plan.
Przeżył dużo dłużej, niż przewidywali mu to lekarze. Na sprowadzanych z zagranicy lekach. Zmarł w 1992 roku. A film - obowiązkowo do zobaczenia!




Pozdrowienia!
Wasz
M. Dyr.

piątek, 7 marca 2014

Czytałem: "Obscenariusz" i inne Kuczoki

Miś Dyrektor, jako wielki fan (i imiennik) Wojciecha Kuczoka, jak zwykle pisknął ze szczęścia, kiedy dowiedział się o nowej książce swojego ulubionego polskiego autora (no, może startującego do miana "ulubionego" razem z Michałem Witkowskim, Jackiem Melchiorem od "XXL" - Jacku, proszę, napisz coś więcej!, Bartkiem Żurawieckim i Ignacym Karpowiczem). "Obscenariusz", reklamowany jako "wypisy z ksiąg nieczystych", w których "bohaterowie uprawiają miłość, a jeśli akurat nie mogą jej uprawiać, to o niej piszą. W jednym i w drugim posuwają się... za daleko". Hm... - pomyślał Miś - brzmi smakowicie, tym bardziej że w większości swoich książek mniejszy lub większy wątek homoseksualny zawsze Kuczok zawiera.
Zatem Miś Wicedyrektor przywiózł książkę z hurtowni (tak się wysługuję biednym Wicedyrektorem!), a ja usiadłem na zielonej kanapie z czarną herbatą i...
I przeżyłem jedno z większych rozczarowań swojego życia. Takie jak wtedy, kiedy na wspólnej rodzinnej Wigilii okazało się, że największy leżący pod choinką zestaw Lego, Dzieciątko (bo na Śląsku prezenty przynosi Dzieciątko) przyniosło mojemu kuzynowi, a nie mnie.
Kim jesteś, człowieku który to napisałeś - pomyślałem - i oddaj mi mojego Kuczoka! - zawołałem.
"Obscenariusz", to osiem erotycznych opowiadań, w których historia gra dużą rolę. Na początek Maria Sachalina, przeżywająca kryzys sławna rosyjska pisarka, która wdaje się w gorący romans z Wiktorem. Biseksualistą, aktualnie żyjącym na dwa fronty: z Marią i ze swoim kochankiem. Jakaż to eksplozja smsów, miłosnych e-maili, skomplikowanych słów i zdań połamanych na wszelkie możliwe sposoby! Jakaż to rozpaczliwa próba autora, żeby być na powrót lekkim, zabawnym, niesamowitym Kuczokiem z "Senności"! Owszem, sam z chęcią wysłałbym kilka podobnych smsów (a jeszcze chętniej - otrzymał), ale razem, w prawie stustronicowym opowiadaniu, jest tego po prostu... za dużo.
Jest i bardzo ciekawa historia Honoriusza Balzaka, trafiającego do podłego hoteliku na Śląsku w Gliwicach i piszącego list do Eweliny Hańskiej. Ciekawa, bo w rzeczywistości Balzak trafił do światowej sławy burdelu - i to wcale nie przypadkiem! I jest jeszcze kilka innych, erotycznych historii, w tym ta z plaży, która trzeba przyznać - zakończenie ma udane, celne i bardzo kuczokowskie!
Zamknąłem tę książkę i westchnąłem. Gdzie te czasy, kiedy Kuczoka kończyło się ze strachem i myśląc niespokojnie co człowiek będzie robił, co czytał, kiedy ta książka już się skończy? Poczynając od "Gnoju" (ale pominę go tu celowo - wszak to nie historia która interesuje nas od strony LGBT), przez "Widmokrąg" (celne, świetne, doskonałe opowiadanie o młodym biznesmenie, yuppie, który w chwili zauroczył się w bezczelnym dresiarzu), aż po "Senność", która wdarła się na podium TOP3 najlepszych książek, jakie kiedykolwiek wpadły w łapy Misia Dyrektora.


Po pierwsze dlatego, że jeden z trzech wątków tej książki, to historia homoseksualnej miłości młodego lekarza z bandziorem z zakazanej katowickiej dzielnicy. Miłości, która nie może być łatwa. Nasz młody lekarz pochodzi ze śląskiej wsi, na której rodzice już szykują mu domek dla niego i jego przyszłej "baby", bo innej przyszłości dla swojego jedynaka nie widzą. Po studiach ma wrócić, ożenić się, spłodzić dzieci i być kimś - bo to oznacza dla nich "bycie kimś". Do Adama tymczasem trafia Piękniś, młody typ spod ciemnej gwiazdy, oprych, który uciekając przed policją na katowickim dworcu, uszkadza sobie rękę. Trafia do lekarza, który go dotyka, co - ku przerażeniu chłopaka - bardzo mu się to podoba.
To świetnie pokazana historia tego, jak miłość może istnieć tam, gdzie grozi za nią co najmniej pięść w nos. Piękniś wie, że musi uciekać, bo koledzy nie dadzą mu żyć. Adam zabiera go więc ze sobą...
Och, ja mógłbym o tej książce godzinami! Mamy też wątek młodej, pięknej kobiety, chorej na narkolepsję, którą niby troskliwy Pan Mąż zdradza kiedy tylko się da (czyli kiedy tylko ona zaśnie), czy przeżywającego kryzys Kiedyś Wielkiego Pisarza, który ma pyskatą żonę, teścia z Ligi Polskich Rodzin i teściową słuchającą Radia Maryja.
A to wszystko napisane najczystszym, najpiękniejszym Kuczokiem! Ta lekkość, styl, te słowa, to jest uczta dla oczu! To właśnie czytając "Senność" zastanawiałem się jak można zwykłe słowa, których przecież codziennie używamy, poskładać tak, że wychodzi arcydzieło.
Próbka dla tych, którzy nie wierzą:

Piękniś wie też z filmów, że przemywanie ran bohatera zwykle poprzedza scenę pocałunku i jego łóżkowych kontynuacji, dobrze byłoby więc zastosować się do tej reguły, tym bardziej że Pięknisiowy rozum nie znajduje na tę chwile lepszego środka odurzająco-uśmierzającego, ale jak go tu pocałować w tę juchę z nosa i wargi, ale niech tam, krwawy to będzie pocałunek, przeto męski, braterstwo krwi w ten sposób przyjmą, jak facet z facetem, nie ciota z ciotą (co to to nie, jak nam wiadomo) Piękniś całuje Adama głęboko, zlizuje mu krew z języka, połyka ją jak swoją.

Obie książki - "Senność" i "Widmokrąg" są w naszej księgarni. Ja bardzo polecam - i biorę za to pełną odpowiedzialność!
Trzeba tylko kliknąć:
www.bearbook.pl/index/detail/pid/144 
www.bearbook.pl/index/detail/pid/120

I jeszcze - nie mogę się powstrzymać - mój ulubiony fragment "Senności":

No, ale ukryć się już nie da synusiowi, że kobita jest wreszcie nareszcie kobita jest. Ojciec wpatruje się w wygniecenia w prześcieradle, próbuje na ich podstawie wyczytać wyobrazić sobie, jakaż to, smukła czy kurdupelek, pełnokształtna krasawica czy jakieś chuderlawe dziewczątko, wpatruje się w pościel, jakby oglądania całunu turyńskiego dostąpił, gotów paść przed tym łóżkiem na kolana i Panubogu dziękować, że syn kobite ma, kobite, psiakrew, kobieciche se tu chędoży, a nic sie nie chwalił, nie pisoł, ale co tam w łazience ktoś wodę puszcza, a więc jest w domu, jest pani synusiowa i już im nie umknie, już niebawem ukaże się, pewnie właśnie przygotowuje się maluje wypachnia, teściom przyszłym pokazać się chce z dobrej strony Ojciec umiera z ciekawości, przygładza sobie włosy na czole i mruga do Adama pokazując drzwi łazienki. Matka dociera do drzwi z powitalnym uśmiechem w tym samym momencie, w którym Piękniś ukazuje się goły, a zaraz potem płochliwie przepasany przykrótkim ręczniczkiem, nie bardzo potrafi przyjąć pozycję, w której byłby z obu stron jednocześnie odsłonięty, chcąc się Ojcu ukłonić z obyczajnie przykrytym przyrodzeniem, gołą dupę w stronę Matki wypina, w każdym razie starannie mówi obojgu "dzień dobry", a potem dopiero pozwala sobie zapytać Adama niby takim półszeptem zakłopotanie wyrażającym tą oto niezręcznością:
- Nie wiesz, gdzie moje łachy są? 
No, ale jak to, myśli Ojciec.
- Jak se nie siedne, to sie przewroce, myśli Matka. 

:)
Wasz,
M. Dyr.